wtorek, 8 kwietnia 2014

Rozdział 8

Tak bardzo chciałem posiedzieć z kubkiem gorącej czekolady i moją kochaną mamą oglądając jakąś romantyczną komedię.Ale nie było mi to dane...Wszedłem do domu.
-Mamo wróciłem-krzyknąłem
Zdjąłem buty i postawiłem w ganku.Poszedłem do swojego pokoju,odłożyłem torbę i chwila...mojej mamy nie ma!Normalnie od razu by mi odpowiedziała.Wróciłem na dół.W kuchni,a właściwie na lodówce była jakaś kartka.A napisane na niej było:
"Harry,kochanie musiałam niespodziewanie wyjechać.Przepraszam,że cię zostawiłam.Powiedziałam Robin'owi żeby jutro cię odwiedził.W lodówce jest wszystko co niezbędne byś przeżył.No i bym zapomniała!Nie wiadomo ile mnie nie będzie.Jeszcze raz przepraszam KOCHAM CIĘ!".
Przeczytałem na głos.Wiedziałem,że to nie jej wina.Wiedziałem też,że ona nie chciała wyjeżdżać.No ale musimy mieć z czego żyć.Postanowiłem zrobić sobie czekoladę.Wyciągnąłem z szafki czerwony czajnik i postawiłem go na gazie.Wziąłem saszetkę,w której była czekolada w proszku.Gdy gwizdek od czajnika dał o sobie znać wydając wysokie dźwięki,zgarnąłem mój ulubiony kubek,na którym były dwa misie.To nie był byle jaki kubek,ponieważ dostałem go od Liam'a.Miał on różowy kolor.Jak na przyjaciela przystało wiedział o mnie wszystko,w tym właśnie to jaki jest mój ulubiony kolor.Różowy.Kubek przedstawiał dwa brązowe misie.Jeden miał na głowie czapkę z daszkiem,a drugi pod szyją czarną muszkę.To nie jest mój jedyny prezent od niego.Dawaliśmy sobie wiele prezentów.Kochaliśmy się bardzo mocno,ale jak bracia.Pomiędzy nami była taka silna więź.Nawet po mojej wyprowadzce to się nie zmieniło.Ciągle ze sobą piszemy,dzwonimy lub rozmawiamy przez skype.Z resztą niedługo mnie odwiedzi.Wakacje zaczynają się już jutro.Tak,jutro jest zakończenie roku szkolnego.Gdy "mikstura" była już gotowa wziąłem ją i poszedłem na dwór.Usiadłem na dużej huśtawce dla kilku osób.Patrzyłem się w bliżej nieokereślony punkt.Było już późno,po 18.Tak dwie godziny byłem na piłce,jak to mawia potocznie Robin.Ale ptaszki nadal śpiewały.Zamknąłem oczy,odepchnąłem się lekko nogami od ziemi i powoli się huśtałem.Nagle usłyszałem szczekania psów.Nie byle jakich,bo moich.Dixy i Rose.Są to dwie suczki.Siostry.Są rasy husky.Mają po roczku,ale bronić umieją jaki nikt inny.Przynajmniej teraz nie boję się sam siedzieć w domu.A i nie wspomniałem.Dostałem je od Robina jakieś dwa miesiące temu.No więc wracając do rzeczywistości,szczekały bardzo głośno już ze dwie minuty.Odstawiłem kubek na ławkę,która stała nieopodal od huśtawki.Wstałem i zbliżyłem się do bramki.Ujrzałem tam nie kogo innego jak Louis'a.Wiedziałem,że przyjdzie.Jego wizyta ani trochę mnie nie zdziwiła.

-Hej Hazz-krzyknął.
-Dix Ros!-zawołałem suczki i zamknąłem je z tyłu ogrodu gdzie miały spanie,jedzenie,picie itd. gdy zamknąłem furtkę podszedłem do Louis'a.
-Hej-odpowiedziałem.
-Mogę ci to wytłumaczyć?Proszę daj mi chwilę i sorry że dopiero teraz-parsknąłem a chłopak spojrzał na mnie zdezorientowany.

-Tomlinson jesteś bardziej przewidywalny niż moja babcia-zaśmiałem się.-dobra wejdź.
Poszlibyśmy na tył ogrodu,ale tam zamknąłem moje psiny.Więc skierowałem się do wejścia do domu.
-Macie duży ogród-uśmiechnął się
-mhm-mruknąłem obojętnie.
-Hej nie obrażaj się,przeze mnie masz taki nastrój?-spytał
-Po części-50% było w tym jego winy i drugie 50% nie powiedziałbym,że mojej mamy a raczej jej pracodawców.
Gdy weszliśmy do domu,Louis zdjął buty i bluzę.Zawiesił ją na wieszaku w ganku.
-Wejdź-wskazałem ręką na drzwi do salonu.
-wow-powiedział.Tak mieliśmy duży piękny dom,a byliśmy biedni.Dopiero niedawno się dowiedziałem,że to prezent od Roba.
-No-powiedziałem cichutko.
-Więc nie umiem ci tego wytłumaczyć.To wszystko jest no...na serio.Ale nie chcę być zerem.Zrozum.Tyle pracowałem na tak wysoką rangę nie tylko w tej budzie,a w tym całym mieście!-Właściwie to go rozumiałem.Chciałem mu pomóc.Przecież go kocham.Czasami zastanawiam się o tym czy on wie.
-Ok-powiedziałem bez żadnych emocji.
-Po prostu ok?Nie jesteś zły?-spytał zdziwiony
-Jestem,ale chcę ci pomóc.Rozumiem cię.-powiedziałem.
-Jak możesz mnie rozumieć?-zaśmiał się-ty jesteś...
-Nikim.-dokończyłem za niego-Masz rację tutaj jestem nikim,ale to nie znaczy że w Londynie nie mogłem być kimś-westchnąłem smutno.
-Nie wcale tak nie sądzę-spojrzałem prosto w jego oczy.
-I po co te kłamstwa!No po co Louis?!Wystarczająco...-nie dokończyłem.Nie chciałem mu o tym mówić.
-Wystarczająco co?!-spytał
-Nnn...nieważne-powiedziałem jąkając się.
-Mówisz,że ja kłamię ale sam też nie mówisz wszystkim prawdy.-spojrzałem na niego.Miał wkurzoną minę,w jego oczach widać było złość.
-Po prostu mnie zostaw.Skłamię dla ciebie pod jednym warunkiem?
-No jakim-burknął
-Skłamię,a ty wyniesiesz się z mojego życia już na zawsze!
__________________________________________No hej jest nowy rozdział i mam coś dla was! Oto mój tt: 5NiceBoys
I to z komami,waszymi opiniami na temat bloga aktualne.Może to już ostatni rozdział jaki napisałam na tym blogu?Wszystko zależy od was.

No to Bye,nie komentujcie jeśli sądzicie że jestem beznadziejna w pisaniu :-(

2 komentarze:

  1. Świetny rozdział, czekam na nexta z niecierpliwością
    Masz talent, nie marnuj go :)

    OdpowiedzUsuń